Fatalny wypad na narty

narty

Mam chyba jakiegoś pecha, bo co roku na wakacjach przytrafiają mi się jakieś nieprzyjemności. A to zgubią mój bagaż na lotnisku, a to luksusowy hotel okaże się ruiną, mój pociąg będzie miał opóźnienie, moi znajomi jednak nie będą mogli jechać, albo przez cały urlop będzie lało jak z cebra, tak, że nawet parasol nic nie daje.

Nie zawsze wypad na narty można zaliczyć do tych udanych

nartyTakie to ja mam szczęście. Nie inaczej było w tym roku. Postanowiłam, ze dla odmiany pojadę w gry na narty, żeby nie wygrzewać się tylko w ciepłych krajach czy zwiedzać zabytki architektury. Pomyślałam, że nasz polski krajobraz jest dostatecznie piękny, a Czarna Góra wydawała mi się szczególnie urokliwa do spędzenia swojego urlopu. I faktycznie taka była. Po przyjeździe byłam zachwycona miejscowością, mimo iż większość osób miała na sobie narty biegowe zieleniec, nie zjazdowe, a ja planowałam szusować na stoku. To mnie jednak nie zniechęciło. Kiedy doszłam do hotelu nadal byłam bardzo zadowolona. Pokoik był bardzo ładnie urządzony, łóżko było wygodne, choć trochę zbyt twarde, ale podobały mi się regionalne, góralskie akcenty na obrusikach i kubkach w kuchni. Moja szkółka narciarska też była bardzo dobra. Mój instruktor dobrze się spisywał i potrafił wszystko wytłumaczyć nawet takiemu kompletnemu amatorowi jak ja. Miał dla swoich kursantów wiele cierpliwości i nigdy nie śmiał się z nas kiedy się przewracaliśmy, bo sam dobrze pamiętał jak ciężko mu szło na początku. Niestety, wiedziałam, ze ta sielanka nie może trwać długo i tak faktycznie było. Pewnego dnia jechałam sobie spokojnie na stoku, kiedy drogę zajechał mi inny narciarz.

Nie potrafiłam go ominąć, przewróciłam się i złamałam nogę. Zamiast udanego urlopu musiałam spędzić resztę dni wyglądając przez okno, jak inni śmigają po stoku, a ja siedzę z gipsem. Zatem były to dla mnie typowe, nieszczęśliwe wakacje.